Zapoznając się z ofertą kolumbijskiej marki Tibitó nie oddalamy się mocno od Tumaco. Dziś opisywana czekolada powstała z kakao wyhodowanego w kolumbijskim departamencie Putumayo, graniczącym z Nariño (w którym to leży Tumaco). Putumayo graniczy już nie tylko z Ekwadorem, ale i z Peru. Stolicą departamentu jest miasto o dźwięcznie brzmiącej nazwie Mocoa.
W przeciwieństwie do pozostałych tabliczek Tibitó, jakie udało mi się zakupić w Kolumbii, do ciemnej Putumayo nie dorwałam mlecznej pary. Szkoda, że nie dane mi będzie porównanie dwóch interpretacji kakao z Putumayo, przynajmniej na razie.
W przeciwieństwie do pozostałych tabliczek Tibitó, jakie udało mi się zakupić w Kolumbii, do ciemnej Putumayo nie dorwałam mlecznej pary. Szkoda, że nie dane mi będzie porównanie dwóch interpretacji kakao z Putumayo, przynajmniej na razie.
W naszej czekoladzie przejrzeć się można było niczym w lustrze. Była soczyście brązowa z przebłyskami granatu i czerwieni, o bardzo gładkiej powierzchni. Pachniała delikatnie, ale prażoność w tej woni zdecydowanie dominowała, co sugerowało, że ziarnom użytym do stworzenia tabliczki nie szczędzono temperatury.
Pierwszy kęs okazuje się twardy i gumowaty zarazem, trochę jak kauczuk. Z drugiej strony kryje się w niej sporo drobnej proszkowości, która ukazuje się szczególnie mocno podczas powolnego rozpuszczania w ustach. Tak, jakbym jadła przypieczony cukier puder. Przez to doznanie zdawało nam się, że przy dmuchnięciu w tabliczkę rozsypie się ona w czekoladowy pył. Na początku degustacji uderzają w nas przede wszystkim prażone nuty, przede wszystkim orzechowe i kawowe. Putumayo zaprezentowało nam je w formie mocno skoncentrowanej. W początkowym etapie zdawało mi się nawet, że nasza tabliczka nie będzie się prawie wcale różnić od Tibitó Tumaco (co mnie smuciło, bowiem oczekiwałam kolumbijskiej różnorodności).
Pierwszy kęs okazuje się twardy i gumowaty zarazem, trochę jak kauczuk. Z drugiej strony kryje się w niej sporo drobnej proszkowości, która ukazuje się szczególnie mocno podczas powolnego rozpuszczania w ustach. Tak, jakbym jadła przypieczony cukier puder. Przez to doznanie zdawało nam się, że przy dmuchnięciu w tabliczkę rozsypie się ona w czekoladowy pył. Na początku degustacji uderzają w nas przede wszystkim prażone nuty, przede wszystkim orzechowe i kawowe. Putumayo zaprezentowało nam je w formie mocno skoncentrowanej. W początkowym etapie zdawało mi się nawet, że nasza tabliczka nie będzie się prawie wcale różnić od Tibitó Tumaco (co mnie smuciło, bowiem oczekiwałam kolumbijskiej różnorodności).
Po chwili jednak spod dymu z ogniska i palonej kawy, coraz to mocniej na prowadzenie wybijały się orzechy. Nasza mgiełka z cukru pudru, okręcana językiem w zbite kulki, poczęła przypominać porządny nugat z orzechów laskowych. Nugatowe wrażenie narastało, aż do spektakularnego apogeum, bardzo intensywnie orzechowego. Ta zmiana była dla mnie miłym zaskoczeniem.
To jednak nie koniec metamorfozy. Orzechy wzbogaciły się o nowe nuty. Oto przed nami aromatyczny olejek różany, a dalej porządnie wysmażona, wręcz przypalona konfitura z płatków róży. W ustach pojawiło się ściąganie przywołujące na myśl taniny z mocnej czarnej herbaty, ale po chwili zwykła czarna herbata stała się zbyt błaha. To było jeszcze coś innego. Brniemy w konfiturę z jarzębiny oraz suszoną czarną porzeczkę. W końcu dochodzimy do końcowego efektu, bardzo ciekawego i oryginalnego - wrażenie długo parzonej, liściastej zielonej herbaty.
To jednak nie koniec metamorfozy. Orzechy wzbogaciły się o nowe nuty. Oto przed nami aromatyczny olejek różany, a dalej porządnie wysmażona, wręcz przypalona konfitura z płatków róży. W ustach pojawiło się ściąganie przywołujące na myśl taniny z mocnej czarnej herbaty, ale po chwili zwykła czarna herbata stała się zbyt błaha. To było jeszcze coś innego. Brniemy w konfiturę z jarzębiny oraz suszoną czarną porzeczkę. W końcu dochodzimy do końcowego efektu, bardzo ciekawego i oryginalnego - wrażenie długo parzonej, liściastej zielonej herbaty.
To, jak Putumayo zmieniała się podczas degustacji niezwykle mnie urzekło. Na początku tak podobna do sąsiadki z Tumaco, potem pokazała walory rzadko wyczuwalne w innych czekoladach. Bardzo chciałabym kiedyś porównać dzieło Tibitó z inną czekoladą z tego regionu.
Skład: masa kakaowa, cukier, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 40 g.
Konfitura z jarzębiny i czarnej porzeczki - to kusi. Ależ chciałbym spróbować :)
OdpowiedzUsuńA ja bym chciała skosztować także mlecznej... :)
UsuńKurczak? Mi mocno czerwonym curry smakowała.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak smakuje jarzębina, mi tu zdecydowanie truskawka przewodziła.
Zgoda natomiast co do mocnego prażenia i cukru pudru. Kolejna marka, która jednak na mnie wrażenia nie robi.