Zakończenie wyprawy w Bieszczady wcale nie wiązało się dla mnie z powrotem do domu. Weronika i mój Mąż wprost ze Smereku zawieźli mnie do Warszawy, skąd kolejnego dnia czekała mnie służbowa podróż. Moja osoba nie znosi próżni, toteż parę wolnych godzin w stolicy postanowiłam wykorzystać na czekoladowe spotkanie. Chłopaki z foodieshop24.pl akurat nie mieli czasu w niedzielne popołudnie, ale za to udało mi się umówić z wiernym czytelnikiem mojego bloga. Tak oto poznałam Yarosa, który z okazji spotkania sprezentował mi kilka tabliczek ekwadorskiego Pacari. Nie omieszkałam się otworzyć ich podczas spotkania, byśmy mogli wspólnie ich skosztować, chociaż po kosteczce. Resztę zostawiłam na domowe degustacje z Mężem. Otwarte Pacari nie były w stanie długo czekać na swoją kolej - sięgnęłam po nie już w kolejny weekend (przepraszam za zdjęcie już napoczętej tabliczki... brakuje jej jednego rządka po warszawskim spotkaniu).
W pierwszej kolejności sięgnęłam po szczególnie ekscytującą czekoladę - wykonaną wprawdzie jak zawsze u Pacari z ekwadorskiego kakao, ale przywołują moje wspomnienia z sąsiedniej Kolumbii. Smak świeżego soku z marakui to jedno z najintensywniejszych doznań kulinarnych, jakich doświadczyłam podczas wyprawy do tego przepięknego kraju.
Warto nadmienić, że jeszcze jakiś czas temu Pacari Passion Fruit wykonana była z surowego ziarna kakao, zawierała o 10% więcej masy kakaowej niż moja tabliczka, a ponadto jako słodzidła używano w niej cukru kokosowego (a nie trzcinowego). Szkoda, że prawdopodobnie nie będzie mi dane wypróbować Pacari Passion Fruit w wersji surowej... Ale kto wie?
Zapach i jednolity wygląd nie zdradzają obecności tego owocu w czekoladzie. Czekolada pachnie wprawdzie owocową rześkością, kojarzącą się ze chłodnym torcikiem z galaretką brzoskwiniową, świeżo dostarczonym do cukierni - ale jeszcze nie upatrywałabym się tu samej marakui. Wąchając czekoladę można naciąć się, że owocowy charakter woni to tylko kwestia bogactwa kakao. O samego początku degustacji urzeka nas mięsistość, konkretność czekolady. Przygodę rozpoczyna lekkim kwaskiem kakaowo-cytrynowym, a gdy pozwalamy powoli rozpuszczać się jej w ustach uderza.... ONA. Bezpretensjonalna, boska marakuja, z każdą sekundą ujawnia się coraz mocniej.
Najpierw wraz z kakao tworzy iluzję nibsów kakaowych - ich kwaskowatej dzikości i surowości, by po chwili zamienić się w idealny miks kakao z marakują. Marakuja stopniowo przejmuje dominację. Intensywna owocowość narasta tak, jakby miała zaraz eksplodować! Czekolada z czasem wręcz ginie pod jej naporem, co akurat w przypadku marakui zupełnie mi nie przeszkadza. To kolejne po piwie Raduga Trapeze uzmysłowienie moich wspomnień z Kolumbii!!! (jeszcze doskonalsze niż w Zotter Passion Fruit and Caramel with Thyme). To powrót do kolumbijskiego świeżego soku z marakui...
Podczas przegryzania czuć drobinki owocowe, jakby musująco-przyklejające się. Podczas ssania niezauważalnie się rozpuszczają. Jak oni to zrobili? W składzie napisane jest - po prostu marakuja 6%, nie wiadomo w jakiej formie jej zastosowano. Cokolwiek by to nie było, Pacari Passion Fruit jest obłędnie wykonaną czekolada. Zakochałam się! Na pewno będę chciała powrócić do niej i to nie raz. Sprawdzi się w każdych warunkach - do delektowania się w domu, a także jako rześki energetyczny kop na górskim szlaku. Polecam każdemu, koniecznie! Marakujowa bomba zaklęta w bardzo dobrej, Prawdziwej Czekoladzie...
Skład: masa kakaowa, cukier trzcinowy, marakuja 6%, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 598 kcal.
BTW: 7/42/48
Jest niesamowita, to moja ulubiona czekolada z dodatkami. Jej owocowość wręcz przytłacza, nie wiem, jak udało im się w ten sposób zakląć marakuję w czekoladzie. Jest to jedna z tych tabliczek, których trzeba koniecznie spróbowac, zwłaszcza, że można ją bez większych problemów kupić w sklepie stacjonarnym (w Warszawie, chyba też wysyłają na zamówienie internetowe, ale nie latem).
OdpowiedzUsuńNa pewno będę chciała do niej wracać. Wprowadza w stan ekstazy! :D
UsuńJakie zgranie, u mnie recenzja za 2 dni, to już nic nie będę pisać. :P No, może tylko, że nie ma mowy, bym do niej nie wróciła. Właściwie, to jak będę miała okazję, to chyba kupię kilka tabliczek od razu, w momencie gdy jak zwykle tyle innych czekolad mam.
OdpowiedzUsuńW tej chwili mam ich osiem :D
Usuń(ale część na prezenty)
Też na pewno do niej wrócę, i to nie raz! Jak można stworzyć coś tak boskiego? :D <3
Usuń