Lindt Stracciatella jest ostatnią czekoladą z kolekcji Kuhl geniessen, która została nam do wypróbowania. Pojawiła się w sprzedaży najpóźniej ze wszystkich tabliczek z serii inspirowanej lodowymi deserami. Z tego co wiem, jeszcze nie jest dostępna w Polsce (ciekawe, czy będzie...). Jeśli widzieliście ją gdzieś w naszych sklepach - wyprowadźcie mnie z błędu :).
Stracciatellę zostawiliśmy sobie na ostatni dzień festiwalu w niemieckim forcie. Jedliśmy ją już bez zbędnego towarzystwa osób trzecich ;) i bez towarzystwa alkoholu. Ot, On i ja, cichaczem uciekliśmy z pola namiotowego, ze skitraną w kieszeni tabliczką czekolady. Imprezę już czas było kończyć, a cicha i spokojna kawa we dwójkę była najlepszym sposobem na łagodny powrót do rzeczywistości po festiwalowym harmidrze.
Nim przejdę do opisywania wrażeń smakowych, Lindtowi znowu należą się baty. Ponownie w nadzieniu mamy więcej tłuszczy roślinnych niż tłuszczu mlecznego. Halo, jeszcze niedawno Lindt potrafił zrobić nadzienia oparte na samym masełku! No ok, póki czekolada nie będzie mi śmierdzieć margaryną, mogę to uchybienie Lindtowi wybaczać (na szczęście widzę, że do takiej wady jest mu nadal bardzo daleko ;)).
Mleczna czekolada Lindta jak to mleczna czekolada Lindta ;) - pachnie niezwykle kusząco, ale ta tabliczka była w aromacie jakby jeszcze słodsza niż zazwyczaj. Warstwę czekolady bardzo łatwo było oddzielić od nadzienia, co jest właściwie unikatowe w tabliczkach Lindta o tym formacie. To w tym przypadku spora zaleta, bo mogę się tą pyszną mleczną czekoladą delektować z osobna - kiedy tylko zechcę. No i mogę zupełnie oddzielnie posmakować nadzienia :).
A nadzienie jest specyficzne. Ogółem całość jest bardzo słodka jak na Lindta, ale jest to nadal przyjemna słodycz. Mleczny biały krem wypełniający czekoladę jest rzeczywiście mlecznym kremem. Jego konsystencja jest genialnie kremowa, niczym gęsta słodka śmietana. No i w zasadzie w smaku faktycznie przypomina śmietankowe lody. Muszę przyznać, że ów krem bardzo przypadł mi do gustu. Szkoda tylko, że zatopionych w nim kawałków czekolady było w gruncie rzeczy niewiele. Mogły być również bardziej wyraziste. Słodki krem zdominował smak wnętrza tej czekolady, a wyraźniejsza nutka kakao odrobinę utemperowała by wszechogarniającą słodycz opisywanego dziś produktu.
Nie była to najlepsza tabliczka z serii Kuhl geniesen, ale pomimo paru uwag będę ją miło wspominać. Teraz w Magicznej Szufladzie mam jeszcze jedną tabliczkę Lindta, będącą wariacją na temat stracciatelli - ale na jej recenzję będzie trzeba jeszcze sporo poczekać.
Skład: cukier, pełne mleko w proszku, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, tłuszcze roślinne (palmowy, kokosowy), odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, laktoza, aromaty, ekstrakt słodu jęczmiennego.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 574 kcal.
BTW: 7/38/50
i pomyśleć, że ja nigdy nie jadłam czekolady Lindt...
OdpowiedzUsuńNajwyższy czas to zmienić! :)
UsuńDoradziłabyś od jakiej tabliczki najlepiej zacząć swoją przygodę z Lindtem? Klasyczna mleczna?
UsuńTak, myślę, że klasyczna mleczna na początek to bardzo dobry pomysł :). Potem polecam gorzką 70%, nawet jeśli dotąd sceptycznie podchodziłaś do gorzkich czekolad. A potem... wszystko jak leci :D
UsuńBardzo dziękuję! Obiecuję niniejszym, że Lindt na pewno trafi do kartonu ze słodyczami zaraz po tym jak obecne zapasy czekolad się wykończą... a nie ma ich dużo, bo 4. :)
UsuńOj sceptycznie to ja podchodzę do słodkich ulepków. Czekolady 70-80% kakao to mój ulubiony przedział. Zdarza się że sięgam też po 90.
A no to w ogóle super! :) Najpierw przegląd pełnych czekolad Lindta: mleczna i gorzkie o różnej zawartości kakao. A potem śmiało eksperymentuj z dodatkami :)
UsuńStracciatella to jeden z moich ulubionych smaków. U mnie w miejscowości są lody o tym smaku i są pyszne :)
OdpowiedzUsuńOstatnio jadłam lody stracciatella z dwa lata temu i były to tanie Alizee ;) Ale całkiem w porządku.
UsuńKurcze, w NY widziałam praliny w tej wersji i głupia nie wzięłam paru na wagę. Głupia, głupia ja :(
OdpowiedzUsuńA ja cały czas nie mogę sobie wybaczyć, że ze sklepu Lindta w Innsbrucku wyszłam z pustymi rękoma... :( ;)
Usuńwygląda smakowicie.... przypomniała mi limitkę ritterki - amarena - rewelacja... szkoda że nie wróci...
OdpowiedzUsuńMi akurat nie przyszło do głowy, żeby kojarzyć tą czekoladę z ritterkową Amareną. Jak już, to z inną Amareną -> http://theobrominum-overdose.blogspot.com/2012/08/lindt-amarena-kirsch-mleczna-z.html -> należy ona do tej samej serii co Lindt Stracciatella.
UsuńCzekolady lindt są pyszne *,*
OdpowiedzUsuńOjjj, to prawda :)
Usuń