niedziela, 30 marca 2014

Nczekolada ciemna z czerwonym pieprzem i ziarnem kakaowym



W poprzednich wpisach dotyczących Nczekolad wspominałam, że zostało mi w Magicznej Szufladzie jeszcze parę produktów z tej pracowni. Fakt, zakupiłam już wszystkie dostępne w Almie propozycje tej marki, wyłączając tabliczki mleczne i gorzkie bez dodatków. Zapoznawanie się z twórczością warszawskich pasjonatów czekolady było dotąd bardzo przyjemną, bogatą w niespodzianki przygodą. Dziś przyszła pora na jej kontynuację - po eskapadach z czekoladą białą i mleczną, czas na podwyższenie zawartości kakao.

Zaczynamy nieśmiało od 54-procentowej ilości masy kakaowej. Ot, klasyczna deserowa czekolada, można by rzec. Wystarczy jednak spojrzeć na zastosowane dodatki aby przekonać się, że kompozycji daleko do delikatnej tradycyjności. Kruszone ziarno kakaowe znamy już z jednej z mlecznych tabliczek, ale czerwony pieprz jest w przypadku Nczekolad czymś nowym. Z pieprzem w czekoladach różnie bywało - zachwycał, bądź odrażał - ze skrajności w skrajność. Jeśli chodzi o Nczekolady, byłabym bardzo zawiedziona, gdyby pieprz zepsuł całość. Cóż, trzeba było się przekonać.

Przez okienko w gustownym opakowaniu zerka na nas tabliczka, która wygląda jak dzieło sztuki. Po wyjęciu jej z kartonika i rozpakowaniu z folii, ukazuje się nam w pełnej krasie i doprawdy zachwyca urodą. Ciemna czekolada sowicie posypana jeszcze ciemniejszymi kawałkami ziaren kakao. A do tego dla kontrastu - ciemnoróżowy pieprz. Cieszy oko.

Nos również okazał się być uradowany. Głęboki zapach kakao kusi do sięgnięcia po pierwszą kostkę, pieprz póki co jest niemal zupełnie niewyczuwalny. Najpierw wgryzam się w czystą czekoladę. Pomimo, iż czekolada ma na pierwszym miejscu w składzie cukier, absolutnie nie można stwierdzić, że wiedzie on prym. Tabliczka jest nasycona tłuściutkim, aromatycznym kakao. Soczystym. Efekt rześkiej kakaowości podkreślany jest znów przez chrupkie ziarna kakao. 54% masy kakaowej w tym wypadku były dobrym wyborem - nie zostajemy porażeni goryczą, lecz uraczeni subtelnymi słodkościami. Z tego też powodu, nasze podniebienia gładko znoszą dodatek czerwonego pieprzu, który to nie okazuje się być agresywnym. Przegryzając różowe ziarenko i łącząc je z deserową czekoladą przekonujemy się, że daleko temu duetowi do ekstremalnej pikantności. Pieprz niesie ze sobą sporo nut ziołowych, dodatkowo zneutralizowanych przez smakowitą czekoladę. Nie można uznać, że jest on bardzo ostrą przyprawą - nic nie wykrzywiło nam twarzy. Przypuszczam, że gdyby czekolada zawierała w sobie więcej masy kakaowej, kompozycja okazałaby się bardziej wytrawna, a nuty pieprzowe bardziej dawałyby się się we znaki - całość straciłaby na subtelności. W tym wypadku - kompozycja ma nadal charakter bardzo deserowy. Doprawienie pieprzem odczuwamy niczym szczyptę perwersji w łagodnym morzu rozkoszy.

Warszawiacy znów nie zawiedli. Niesztampowe połączenie, solidne wykonanie, harmonijny smak. To było dobre, naprawdę dobre!

Skład: czekolada deserowa (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, wanilia), czerwony pieprz, ziarno kakaowe.
Masa kakaowa min. 54%.
Masa netto: 100 g.

czwartek, 27 marca 2014

Lindt Kirsch mleczna nadziewana likierem wiśniowym




Lindtowska seria mlecznych czekolad z płynnymi alkoholowymi nadzieniami jest nam znana od dawna. Owa kolekcja znajduje się w stałej ofercie firmy, która jednak co jakiś czas zmienia wizerunki opakowań i żongluje dostępnymi smakami. Dotąd próbowaliśmy jedynie dwóch czekolad z tej kolekcji i było to dawno temu (Irish Coffee oraz Cognac). Zresztą, jak widać w linkach, było to na tyle dawno, że nie zostały one rzetelnie opisane na blogu. Czas to nadrobić. Zwłaszcza, że zatęskniłam już za ulubionym Lindtem.

Oj tak. Mleczna czekolada Lindta to coś, co uwielbiam. 30-procentowa zawartość masy kakaowej jest tu w zupełności wystarczająca. Chociaż aż boję się myśleć, co by było, gdyby dodać jej o kilka procent więcej. Specyficzny śmietankowo-kakaowy głęboki zapach świdruje w mojej głowie, gdy tylko przybliżę nos do tabliczki. W tle wyczuwamy alkohol oraz wiśnie - nie jest to jednak przytłaczający aromat.

W smaku sama czekolada oczywiście nie zawodzi. Jest taka jak zawsze - przepyszna. Każda z kostek kryje w sobie komorę okrytą cukrową osłonką, lekko chrupiącą podczas przegryzania. Każda komora wypełniona jest przez płynne nadzienie z likieru wiśniowego. Likier jak to likier - jest płynem i wycieka z rozgryzionej kostki, dlatego najlepiej od razu zassać go do ust. Nigdy nie lubiłam kapiących nadzień, jednak trudno inaczej wyobrazić sobie czekoladę wykonaną w tej konwencji - w końcu ma być wypełniona alkoholem. Modyfikacja konsystencji wiązałaby się zapewne z zastosowaniem szeregu zagęstników. Takowe dodatki mogłyby negatywnie wpłynąć na smak całości - koncentrując mocniej smak alkoholu i wprowadzając do kompozycji element sztuczności. Pomimo tego, iż nadzienie składa się z czystego likieru - nie jest ordynarne. Alkohol nie jest rażący (choć gdy ktoś z zasady nie lubi alkoholowych słodyczy, na pewno mu to połączenie nie podpasuje). Generalnie czuć, że likier nie posiada ogromnego woltażu. Wiśnię wyczuwa się jako delikatny posmak. 

Zarówno ja, jak i mój Ukochany, zjedliśmy opisywaną czekoladę ze smakiem. Nie zaliczałabym tej alkoholowej kolekcji do czołówki produktów Lindta, aczkolwiek nie mam jej nic do zarzucenia. Oryginalna rzecz.


Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, likier wiśniowy 8%, miazga kakaowa, laktoza, całkowicie odtłuszczone mleko w proszku, guma arabska, ekstrakt słodowy jęczmienny, lecytyna sojowa, aromat.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g. 

poniedziałek, 24 marca 2014

Reber mleczna nadziewana śmietankowym nugatem z orzechów laskowych


Łza zakręciła mi się w oku, kiedy ujrzałam w Almie asortyment wyrobów marki Reber. Latem 2011 roku wracając z Alp Retyckich, zakupiliśmy w Austrii mleczną tabliczkę Reber
z nugatem z orzechów laskowych i nadzieniem z pistacjowego marcepanu. Próbując przywołać w pamięci jej smak wiem, że była przez nas zjedzona z przyjemnością. Zresztą, przy dobrej jakości mlecznej czekoladzie, trudno spodziewać się braku czerpania przyjemności z mnogości orzechowych dodatków. 

Reber to austriacka firma słynąca z produkcji pralin z wizerunkiem Mozarta. W całej Austrii spotykane są niemalże na każdym kroku, będąc jedną z charakterystycznych narodowych słodkości. Oprócz pralin, ta rodzinna firma z wieloletnimi tradycjami, wytwarza również inne słodycze. Większość z nich łączy fakt zastosowania przeróżnych orzechów jako dodatków. Marcepany, nugaty... Coś, co lubię! Dodatkowo, atutem wyrobów Reber jest brak tłuszczy roślinnych w składzie nadzień. Żadnego oszustwa przez wypełnianie czekolady margaryną!

Koniecznie musiałam przypomnieć sobie, jak smakuje czekolada produkowana przez Reber. W tym celu zakupiłam dwie tabliczki z orzechowymi nadzieniami: jedną mleczną, a drugą ciemną. Na pierwszy ogień zdecydowaliśmy się na degustację mlecznej.

Czekolada zapakowana jest w schludne pudełeczko oraz ozdobne złotko. Oprócz tego, ułożona została na białym kartoniku, co stanowi dodatkową ochronę. Tabliczka jest podzielona w sposób klasyczny na kostki, na których wierzchu znajduje się pieczołowicie wygrawerowane logo firmy. Wygląda ono niezwykle estetycznie.

W zapachu wyczuwalna jest 35-procentowa zawartość masy kakaowej. To dobrze wróży. Jeśli chodzi o aromat, orzechy jedynie przebrzmiewają w tle. Czujemy przede wszystkim nieoszukaną, rzetelną mleczną czekoladę.

Wgryzamy się do środka i naszym oczom ukazuje się nadzienie. Nie jest go tak dużo, jak sugeruje obrazek na opakowaniu. Warstwa mlecznej czekolady jest dość gruba i wcale na to nie narzekam. Sama czekolada jest nieprzesłodzona, niezamulająca, z wyraźnie wyczuwalnym kakao i mlekiem - a więc tak, jak powinno być. Nie jest to mistrzostwo świata, ale Austriacy wykonali całkiem przyzwoitą robotę.

Nadzienie jest w konsystencji niemal identycznej jak czekolada, jednakże jest od niej o kilka tonów jaśniejsze. Muszę przyznać, że nie zabija ono orzechową intensywnością. Jest to bardzo delikatny, aczkolwiek łatwo rozpoznawalny i dobrze wyczuwalny orzech laskowy. Śmietanka i masełko zrobiły swoje, nadając nadzieniu kremowego posmaku.

Reber stworzył czekoladę nie będącą rarytasem najwyższych lotów. Poprawność, prostota i brak przekombinowania. Nie ma się do czego przyczepić, ale nie ma też czego wychwalać pod niebiosa. Na pewno jest to wyrób godzien postawienia o kilka półek wyżej niż klasyczni polscy producenci czekolady.

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe, laktoza, śmietanka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa.
Masa kakaowa min. 35%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 575 kcal.
BTW: 6/37,2/53,6

piątek, 21 marca 2014

Toms ciemna z lukrecją

Źródło: http://drasko.dk/New-STUFF-2

Toms jest duńską marką, o której dowiedziałam się dzięki mojej Przyjaciółce. Kiedy odwiedza rodzinę w Danii, przywozi dla mnie prezent w postaci czekolady wyprodukowanej przez powyższą firmę. Dotąd miałam przyjemność spróbować ciemnej z jeżynami oraz ciemnej z karmelem, solonymi płatkami kukurydzianymi i olejkiem miętowym. Obie były naprawdę przepyszne, toteż ochoczo przystałam na szersze wypróbowanie asortymentu Toms. Przeglądając ofertę firmy na stronie internetowej natknęłam się na ciemną czekoladę z lukrecją. Nigdy nie miałam okazji skosztować tabliczki z tym dodatkiem, toteż złożyłam u Przyjaciółki małe zamówienie...

 ...które spotkało się ze zdziwieniem rodzicielki owej Panny (jeszcze panny ;)). "Lukrecja? Chyba bardzo nie lubisz osoby, której to kupiłaś...". Fakt, lukrecja jest wśród Polaków traktowana raczej po macoszemu. Cóż, albo się ją kocha, albo nienawidzi. Skandynawowie, Włosi, Holendrzy i Francuzi ponoć w większości ją kochają. To tam największą popularnością cieszą się słodycze i alkohole z tą dobroczynną dla zdrowia przyprawą. Szczerze powiedziawszy, nie pamiętam już kiedy miałam okazję jeść lukrecjowego cukierka. Rok temu we Włoszech próbowałam likieru lukrecjowego i bardzo mi smakował. Jedno jest pewne - nikt nie zaprzeczy, że smak lukrecji jest oryginalny i nieco dziwaczny. Trochę anyżu i mieszanki bliżej niezidentyfikowanych ziół, nieco jakby kawowej goryczki. Nawet, jeśli odrzuca Was na samą myśl o tym czarnym złocie, warto poczytać o różnorakim zastosowaniu tego korzenia, bowiem jego historia jest bardzo ciekawa.

Przejdźmy do sedna sprawy - czekolada. Zapach to przede wszystkim fajna ciemna czekolada, z delikatną przyprawową nutą - która to jest trudna do jednoznacznego zidentyfikowana. Nawet hejterzy lukrecji skusiliby się na kosteczkę, bez wątpienia. Kakao, kakao i jeszcze raz kakao.

Gryziemy. 60-procentowa czekolada jest w smaku naprawdę super, zresztą właśnie tego spodziewałam się po Toms. W jej wnętrzu zatopione są cukrowe drobinki z dodatkiem lukrecji, które delikatnie chrzęszczą podczas przegryzania. I znów - nie wiedząc, że jest tam lukrecja, w życiu bym nie odgadła. Gdzieś tam pomiędzy wierszami kubki smakowe wychwytują małą innowację, ale są to jedynie domniemania. W sumie, trochę szkoda, że Toms pożałował lukrecji... Jej solidna aplikacja w połączeniu z dobrą ciemną czekoladą mogłaby być naprawdę wstrząsającym dla zmysłów doświadczeniem. Muszę przyznać, że dopiero gdy zjemy już kostkę czekolady i chwilę odczekamy, w ustach pojawia się prócz kakao charakterystyczny posmak... Jakby lekko słony, nieco amoniakalny, ziołowy. Ale i tak jest to bardzo delikatne wrażenie, o wiele za bardzo. Tu przydałaby się porażająca moc, która na pewno znalazłaby grupkę fanatyków.

Podsumowując - Toms znów zaserwował nam smakowity kąsek, ale nie wywołał trzęsienia ziemi, którego można by było się spodziewać po zastosowanym połączeniu. Ta czekolada idealnie komponowałaby się z jakimś dobrym stoutem. Cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że natrafię kiedyś na czekoladę, w której lukrecja jest bardziej wyrazista. Bardzo jestem ciekawa swojej reakcji na taki smakowy eksperyment.


Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, kawałki lukrecji 8% (cukier, lukrecja w proszku 6%, tłuszcz kakaowy, chlorek amonu, syrop glukozowy), ekstrakt z lukrecji, lecytyna rzepakowa.
Masa kakaowa min. 60%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 540 kcal.
BTW: 5/35/46

wtorek, 18 marca 2014

Surovital ciemna z orzechami pekan

Źródło: http://ekosfera24.pl/czekolada-surowa-z-jagodami-goji-cocoa-50g-surovital-bio-duplikat-1.html

We wrześniu 2013 na moim blogu po raz pierwszy zagościła marka SuroVital, produkująca zdrowe słodkości z certyfikatem ekologicznym. Degustowana wówczas czekolada wywarła na nas bardzo pozytywne wrażenie i już wtedy postanowiłam, że będę korzystać z promocji w Almie na asortyment ww. firmy. Muszę przyznać, że gdy jakiś czas temu w Almie pojawiła się owa promocja, miałam niezłą zagwozdkę, który produkt wybrać - postanowiłam sobie, że tylko jedna tabliczka trafi do Magicznej Szuflady. Wybór padł na najnowszą propozycję od SuroVital, a więc gorzką czekoladę z orzechami pekan.

Tym razem opis na opakowaniu nie jest tak rozbudowany, jak w przypadku poprzedniczki. Ot, informacja o ręcznym wykonaniu z ziaren kakaowca Criollo plus oczywiście skład i wartość odżywcza. "Ostrzeżeni" również zostaliśmy przed intensywną orzechowością. Zamieszczenie takiej uwagi jest w moim przypadku prawdziwym wodzeniem na pokuszenie.

Po wyjęciu smakołyku z kartonika czeka nas jeszcze rozpakowanie z folijki. I już na wstępie muszę zaznaczyć, że folijka nie trafi do kosza i będzie leżeć na moim biurku póki nie wywietrzeje... Tak niesamowicie przesiąkła zapachem czekolady, że można się nią zaciągać.

50-gramowe cacuszko wygląda doprawdy przeapetycznie. Tabliczka jest stosunkowo gruba. Z jednej strony wtopione są w nią orzechy pekan. Z drugiej - mamy na górze wygrawerowany napis Cocoa, a na dole podział na cztery kostki. Łatwo rozdzielić więc czekoladę na pół, przy czym zarówno ja i mój Mężczyzna zostaliśmy uraczeni mniej więcej taką samą ilością orzechów. To świetnie, bo nierównomierne rozmieszczenie dodatków w tabliczkach jest czymś, co zawsze mnie razi.

Zapach? Hohoho, robi się gorąco! Ba, nadal jest gorąco, bo właśnie obwąchuję wspomnianą wyżej folijkę. Rzeczywiście, aromat jest mocno orzechowy. Bardzo, bardzo głęboki. I to kakao... Solidnie i bezkompromisowo daje o sobie znak. Można totalnie w nim utonąć. Jest mooooc!

Wgryzam się w grubą tabliczkę, obnażając jej cudną teksturę. Uwielbiam przyglądać się łamanej z chrzęstem czekoladzie, w której to wnętrzu widać snujące się smugi w wielu odcieniach ciemnego brązu. Tak, tą czekoladę można smakować wszystkimi zmysłami i to jest piękne... 

Ze zdziwieniem odkrywam, że w smaku orzechy tracą na znaczeniu - choć przecież miały być gwoździem programu! Sama czekolada tak bardzo mi smakuje, jest tak pełna i bogata - orzechów mogłoby nie być i nie płakałabym za nimi. Nie wierzę, że takie słowa padają z moich ust, z ust orzechomaniaczki! Następnym razem muszę zaopatrzyć się w czystą gorzką czekoladę od SuroVital.

Czekolada jest lekko kwaskowata, ale w tym wypadku cecha ta jest jak najbardziej in plus. Owa jakby lekko limonkowa kwaskowatość przy jednoczesnej sycącej miłej tłustości kakaowej masy czyni całość produktem bardzo treściwym, zaspokajającym głód. Cukier palmowy ma niebagatelny wpływ na odmienną słodycz od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Słodycz ta kojarzy mi się trochę z miąższystymi morelami. Orzechy pekan oczywiście są pyszne, ale sama czekolada robi już robotę. Jest niezwykle wyrazista. Choć skład produktu sugeruje, że oprócz całych orzechów pekan w masie kakaowej zatopiona jest jeszcze miazga z orzechów laskowych - prym i tak wiedzie boskie KAKAO. 

Ten zakup był strzałem w dziesiątkę. 50 gramów prawdziwego raju dla podniebienia. A folijkę będę wąchać niczym narkoman... Mmm... Produkt zdecydowanie wart swojej ceny. Świetna jakość, genialny smak. Wrażenia nie do zapomnienia :).

Skład: ziarno kakaowca, cukier palmowy, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe, orzechy pekan, wanilia burbońska. 
Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 50 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 599 kcal.
BTW: 8,4/47,7/28,9


piątek, 14 marca 2014

Nczekolada mleczna miodowa z ziarnami kakao


Na blogu prawdziwa inwazja Nczekolad! Rzadko zdarza się, że mam tyle produktów jednej marki w Magicznej Szufladzie na raz... Wcale mi to nie przeszkadza, jeśli są to udane wyroby! Po dwóch poprzednich degustacjach Nczekolad nawet nie śmiałam podejrzewać Warszawiaków o to, że sknocą swoją czekoladę. Dlatego też, kolejne tabliczki kupowałam niemal w ciemno, bez zastanowienia - radośnie korzystając z promocji w Almie.

Czekolada miodowa z ziarnem kakaowym. Pomimo okienka w opakowaniu, aż do jego otwarcia nie wiedziałam, czego się spodziewać. Analizując skład zmylił mnie fakt podziału tabliczki na dwa rodzaje czekolad: miodową i 80%. Myślałam, że może stworzono tabliczkę dwuwarstwową. Dopiero po rozdarciu folii i przyjrzeniu się posypce wszystko stało się jasne: ziarenka pokrywające wyrób cechują się dwoma odcieniami brązu. Pierwszy rodzaj ziarenek to po prostu dość grubo kruszone ziarno kakao. Drugi - pokruszona 80% czekolada. 

Zapach znów uwodzi nas zapowiedzią doskonałej mlecznej czekolady, bez skazy. Wgryzając się w tabliczkę pierwsze mocne wrażenie od razu do nas dociera - miód! Wtopiony w kakaową masę miodowy proszek jest bardzo dobrze wyczuwalny. Naturalna słodycz. Lubię miód i ostatnimi czasy używam go niemal codziennie, więc nie miałam problemu ze specyficznym posmakiem, jakim się charakteryzuje. Fuzja kakao z miodem i mlekiem również nie jest mi obca, dlatego przy starannym wykonaniu produktu to połączenie było strzałem w dziesiątkę. Tabliczka sama w sobie jest boska. W swej smakowitości porównywalna z kawową poprzedniczką.

A posypka? Znów pasjonaci z Nczekolady wykonali genialne w swej prostocie posunięcie. Intensywność kakao uderza w nas z różnym natężeniem, różnymi nutami - w zależności od tego, na który rodzaj drobinek natrafimy. Gorycz, która paradoksalnie orzeźwia. I na dodatek świetnie zgrywa się z delikatną, a zarazem charakterną czekoladą. Kolejny raz jestem pod wrażeniem. Polecam z czystym sumieniem :)

Skład: czekolada miodowa (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, miód w proszku, lecytyna sojowa, wanilia); czekolada 80% (miazga kakaowa, cukier, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, lecytyna sojowa, wanilia), ziarno kakaowe.
Masa netto: 100 g.

wtorek, 11 marca 2014

Nczekolada mleczna z kawą mieloną i ziarnami kawy


Po pierwszym, ekstremalnym podejściu do asortymentu Nczekolad - z nieukrywaną ciekawością zastanawialiśmy się, co jeszcze w zanadrzu ma dla nas warszawska pracownia kakaowej rozkoszy. Drugą tabliczkę tej marki po jaką sięgnęliśmy też można nazwać ekstremalną - jest ona bowiem poczwórnie kawowa. Kawa i jej koncentrat zostały zatopione w samej czekoladzie, zaś z wierzchu posypano ją mielonymi i całymi ziarnami kawy. Po otwarciu eleganckiego opakowania już na pierwszy rzut oka widać, że kawy nie poskąpiono - rzeczywiście, calutka powierzchnia tabliczki jest gęsto oprószona mieloną kawą. Dodatkowa ozdoba w postaci całych ziaren czyni produkt jeszcze milszym dla oka. 

Wiemy już, że biała czekolada rodem od warszawskich pasjonatów jest naprawdę dobra. Jak natomiast przedstawia się sytuacja w przypadku mlecznej? Oh tak, lubię to uczucie, gdy zapach mówi sam za siebie. Kakao czuć, oj mocno je czuć. I to specyficzne przełamanie goryczy kakao mleczną delikatnością. Szkoda, że nie podano, ile masy kakaowej zawiera smakołyk. Obstawiam jednak, że na pewno jest jej ponad 35%. W zapachu kawa nie jest intensywnie wyczuwalna - zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się czysty aromat wysokiej jakości mlecznej czekolady.

Smak? Nie zawodzi. Nie ma mowy o przesłodzeniu. Moc kakao, odrobina mleka, szczypta wanilii. I kawa. W samej czekoladzie, tak jak w zapachu, nie jest mocno wyczuwalna. Wtapia się, zgrywa z tym, co jest najistotniejsze. Naprawdę, wspaniała mleczna czekolada. Pełnia smaku. Coś, czego szukam.

O dziwo, posypka z mielonej kawy również nie poraża kubków smakowych intensywnością wrażeń. Nadal jest tylko i wyłącznie miłym akcentem, nawet pomimo tak obfitej warstwy. Prawdziwie kawowym kopem częstują nas dopiero całe ziarna. Palone, goryczkowe, chrupiące i dość twarde (dla mojego Ukochanego zbyt twarde). Taka kropka nad i. Nie od dziś wiadomo, że Coffee & Chocolate to duet doskonały ;). Dla mnie całe ziarna kawy w połączeniu z tą mleczną czekoladą były wprost rewelacyjne! Oj, pochrupałabym jeszcze...

Skład: czekolada cappuccino (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miazga kakaowa, kawa, lecytyna sojowa, koncentrat kawy, wanilia), kawa mielona, ziarna kawy.
Masa netto: 100 g.

sobota, 8 marca 2014

Wedel Szkolny mleczna z orzechami arachidowymi, cząstkami pomarańczowymi i chrupkami zbożowymi

Źródło: http://przegladhandlowy.pl/4375/nowosc-szkolny-wedel-czekolada-z-pysznymi-dodatkami-na-nowy-rok-szkolny/

Mała, 38-gramowa tabliczka Szkolny wyfrunęła spod Wedlowskich skrzydeł przed rozpoczęciem roku szkolnego 2013/2014. Pierwsze skojarzenie jakie nasuwa się na widok tego typu produktu? Studentska! Przecież to w niepowtarzalnej Studentskiej, pochodzącej zza naszej południowej granicy, roi się od orzechów arachidowych i innych smakowitych dodatków. Nie wierzę, że Wedel nie wzorował się na dziecku czeskiego Oriona. Dobrymi pomysłami, na które wpadli producenci Szkolnego są gramatura idealna "do kieszonki" i całkiem udana szata graficzna opakowania (od razu wiadomo, do kogo kierowany jest wyrób). Ale, zaraz zaraz? Co ów produkt robi na moim blogu? Przecież tego typu czekolad miałam wystrzegać się jak ognia...

Jak się już zapewne domyślacie, Szkolnego kupiłam w wyniku przeceny. Termin przydatności do spożycia nieubłaganie się zbliżał, toteż Carrefour rzucił karton pełen tabliczek: 99 groszy za sztukę. A że wieczorem czekało mnie posiedzenie nad magisterką pomyślałam, że małe cukrowe doładowanie nie zaszkodzi - choćby i nawet miało być obleśnie, to 38 gramów jakoś przełknę. Darmo ocet słodki. Bo nawet nie łudziłam się, że Wedel da radę dorównać Studenstkiej (zresztą biała limitka z bakaliami już dowiodła tego, że nie sięga Orionowi do pięt).

 Maleńka tabliczka podzielona jest na klasyczne kostki, jak w większości Wedlowskich czekolad. Od razu widzimy zatopione w niej dodatki, ale nie jest ona nimi upstrzona niczym Studenstka. Najlepszym dowodem na to jest fakt, iż Szkolnego bez problemów można połamać na równe kostki. 

Gdy przyłożymy nos do powierzchni produktu, trudno odnaleźć w nim jakiekolwiek kakaowe aromaty. Delikatna mleczność też gdzieś przepadła. Ot, cukrowa brązowa masa. Na pierwszy plan wysuwa się sztuczny aromat pomarańczy, dobrze mi znany z Wedlowskiej mlecznej z cząstkami pomarańczowymi. Zresztą, owocowe cząstki umieszczone w Szkolnym niczym nie różnią się od tych zawartych w powyższej czekoladzie (owocowe to trochę za dużo powiedziane, spójrzcie na skład...). Nosem wyczuć można jeszcze aromat fistaszków, ale stanowi on jedynie tło.

Mleczna czekolada jest kiepska. Bardzo słodka i naprawdę nijaka. Trudno doszukiwać się tu jakichkolwiek górnolotnych doznań. Orzechów nie jest wiele, co stanowi duży minus - w końcu orzechy zawsze ratują sytuację! Niby są to połówki orzeszków, ale jakieś takie niedorobione... Przy tak małej gramaturze produktu, Wedel mógł się postarać i naprawdę solidnie zapodać orzechami. Niestety, okazał się być niezwykłym skąpcem.

O cząstkach pomarańczowych nie ma co się rozpisywać - odsyłam do linka powyżej. Wedel mógł udoskonalić ten dodatek, bo czuć od niego chemią z kilometra. Pomarańcza jest sztuczna niczym w płynie do naczyń. Na dodatek, niektóre cząstki były przesadnie potraktowane kurkuminą - ich barwa była na tyle intensywna, że mogłabym je posądzić o świecenie w ciemności...

Nad chrupkami też nie ma sensu się rozwodzić. Jedyne, co nadają czekoladzie, to chrupkość (doprawdy, trudno było się tego spodziewać ;)). Nawet ciężko mówić tu o jakichkolwiek wrażeniach smakowych. Wtapiają się w wszechobecną słodycz i totalnie giną.

Najbardziej przeraża mnie fakt, jak prędko pochłonęłam opisywany dziś produkt. Rach ciach i pozamiatane. Rzadko zdarza mi się wciągać słodycze niczym odkurzacz, zdecydowanie wolę się nimi delektować. Tutaj jednak nie było się nad czym skupić. Przeciętność produktu włączyła we mnie tryb bezmyślnego pożeracza cukru. Żadnych uniesień, ot, chęć szybkiego podniesienia poziomu glukozy we krwi.

Podsumowując - mogło być fajnie, a wyszło jak zawsze. Pomysł na nadzianą małą tabliczkę, którą można nosić przy sobie jako koło ratunkowe jest jak najbardziej trafny. Gdyby tylko wykonanie było solidniejsze, to może sama kupowałabym regularnie taki smakołyk. Niestety, Wedel nie jest w stanie podołać zadaniu stworzenia funkcjonalnego produktu o świetnej jakości. Szkoda.

Skład: cukier, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, orzechy arachidowe 9%, cząstki pomarańczowe 5% (glicerol, syrop fruktozowo-glukozowy, zagęszczony przecier pomarańczowy 6%, błonnik z pszenicy, cukier, tłuszcz palmowy, skrobia ryżowa, pektyna, kwas cytrynowy, naturalny aromat pomarańczowy, kwas askorbinowy, kurkumina), chrupki 4% (mąka ryżowa, mąka pszenna, mąka kukurydziana, cukier, mąka owsiana, koncentrat słodu jęczmiennego, sól), serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, polirycynooleinian poliglicerolu, aromaty.
Masa kakaowa min. 29%.
Masa netto: 38 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 520 kcal
BTW: 8,2/27,8/56,9


środa, 5 marca 2014

Nczekolada biała z suszonym pomidorem, czosnkiem, solą, bazylią i oregano


Nczekolada to warszawska pracownia czekolady, której wyroby nabyć można w Delikatesach Alma. O małej rodzinnej firmie, w której z pieczołowitością dba się o jakość surowców oraz elegancję wykonania, więcej przeczytać możecie na stronie internetowej. W najnowszej gazetce Almy pojawiła się promocja na asortyment Nczekolad, toteż warto było w końcu sięgnąć do Magicznej Szuflady po tabliczki zakupione jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. Dodatkowo, podczas ostatniej wizyty w Almie, podkuszona ceną, zakupiłam kolejne produkty tej firmy do kolekcji. Z tego powodu, w najbliższym czasie możecie spodziewać się kilku recenzji Nczekolad.

Pierwsze doświadczenie z warszawską pracownią miało być doznaniem ekstremalnym - sięgnęliśmy po białą czekoladę z suszonym pomidorem, czosnkiem, solą, bazylią i oregano. Od dawien dawna czaiłam się na ową tabliczkę w Almie, jednak dopiero parę miesięcy temu odważyłam się ją zakupić. Nie ukrywam obaw, jakie zawsze towarzyszą mi przed degustacją tego typu słodkości. Nietypowy wyrób może się wszak okazać się rajem dla podniebienia, jak to było w przypadku mocno ziołowej Lauenstein Confisiere, czy też mięsnej oraz chipsowej Wild Ophelia. Z drugiej strony, możemy mieć do czynienia z przerostem formy nad treścią, co stało się w przypadku niezjadliwej Violet Kangaroo. Bazylia w czekoladzie stała się zaś nie do przejścia dla mojego Ukochanego, w  eksperymencie Heidi z tą przyprawą. Mimo wszystko, do odważnych świat należy, a my nie boimy się nowości.

Nczekolady mają formę wydłużonych 100-gramowych tabliczek sprawiających wrażenie, że gramatura produktu jest wyższa niż standardowe 100 g. Opakowane są w proste, aczkolwiek eleganckie kartoniki z okienkiem, przewiązane białą wstążką. Sama czekolada otulona jest zwykłą przezroczystą folijką. Rozrywaliśmy ją z ogromnym zaciekawieniem...

Od spodu tabliczka podzielona jest na kostki, obecny jest również wzór z logo firmy. Z wierzchu czekolada suto posypana jest przeprawami. Proporcje poszczególnych dodatków wydają się być zgodne z kolejnością składu surowcowego. I tak, najbardziej widoczne na tabliczce są cząstki suszonych pomidorów, dalej płatki czosnku oraz kryształy soli. Zielonych drobinek suszonego oregano i bazylii jest najmniej. Tak barwnie udekorowana biała tabliczka wygląda niezwykle estetycznie.

Bierzemy oryginalny wyrób do rąk, zbliżamy do nozdrzy, zaciągamy się. Wow. Tego jeszcze nie było. Gdyby ktoś związał mi oczy i podstawił tabliczkę pod nos obstawiałabym, że mam do czynienia z pizzą. Pomidory i czosnek z nutą bazylii i oregano bardzo wyraźnie dają się we znaki. Mleczno-waniliowe aromaty charakterystyczne dla białej czekolady pozostały niezauważalne, daleko w tyle.

Pierwszy gryz jest szokiem dla zmysłu smaku, ale bardzo szybko się w owym szokiem oswajamy. Po pierwsze (i bodaj najważniejsze) - biała czekolada jest bardzo dobra. Niczego nie można jej zarzucić - ani nadmiernej słodyczy, ani posmaku starego tłuszczu. Jest wysokiej jakości, co czyni ją dobrą bazą pod jakiekolwiek dodatki. Przyprawy są bardzo intensywnie wyczuwalne, jednakże nie przyćmiewają swym smakiem białej czekolady - pozwalając jej choć odrobinę wykazać się własnymi walorami. Pierwsze skrzypce grają soczyste pomidory, dalej aromatyczny czosnek, a następnie sól. Bazylia i oregano są znacznie przytłumione poprzez resztę towarzyszy. Biała czekolada i niezwykle mocne przyprawy - z wielkim zdziwieniem odkrywamy, że tutaj wszystko do siebie pasuje. W życiu bym nie przypuszczała, ale ten pierwszy szok bardzo szybko przeradza się w harmonię. Nie da się tego opisać - po prostu trzeba spróbować. Wszystko się ze sobą zgrało... Jak oni to wymyślili? ;)

Wydaje się być idealnie - kolejny eksperyment udał się. A jednak mój entuzjazm po zjedzeniu pierwszych kostek zaczął spadać niczym po równi pochyłej. Każdy kolejny kęs był drogą to przesycenia bardzo intensywnymi doznaniami smakowymi. I nagle, musiałam powiedzieć pas. Nie byłam w stanie zjeść swojej porcji do końca. Było mi niedobrze, a przyprawy zaczęły wykręcać mi twarz. Jak widać, nie musi być to regułą, bowiem mój Ukochany z chęcią przyjął resztkę mojej porcji i zjadł łącznie ponad połowę tabliczki z prawdziwym smakiem. Ta czekolada jest idealna do degustowania jej po kosteczce - chęć spożycia większej ilości na raz może się skończyć tak jak w moim przypadku. Przegryzienie jabłkiem, umycie zębów i żucie gumy nadal nie pozbyło mnie na kilka godzin charakterystycznego posmaku w ustach. 

Mimo wszystko, producentowi należą się brawa za stworzenie łamiącego reguły połączenia, w którym wszystko jest spójne. Po prostu co za dużo, to nie zdrowo... I nie dotyczy to mnogości zastosowanych przypraw (bo ich ilość była idealna, aby w pełni poznać walory szokującej fuzji smaków), ale mojego łakomstwa ;).

Skład: czekolada biała (cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, lecytyna sojowa, wanilia), pomidor suszony, czosnek, sól, bazylia, oregano.
Masa netto: 100 g.

niedziela, 2 marca 2014

Mount Momami biała z migdałami i wanilią


 Dzisiaj opisywaną tabliczkę Mount Momami nabyłam za zachodnią granicą. W Almie (gdzie kupić można część asortymentu powyższej firmy) nie widziałam tej czekolady, a więc nie wiem, jak wygląda jej dostępność w Polsce. W niemieckim sklepie dłuższą chwilę przyglądałam się temu produktowi zastanawiając się, czy tak proste z pozoru połączenie składników będzie w stanie mnie czymś zaskoczyć. Czy dorówna harmonii smaków, z jaką spotkałam się w  Lindt Les Grandes? Czy też zaskoczy mnie czymś zupełnie odmiennym? Jedno wiedziałam - dotychczasowe doświadczenia z Mount Momami dawały mi pewność, że będzie ciekawie.

Jak to bywa z nietypowym kształtem tabliczek tej marki, do degustacji przystąpiliśmy ponownie uzbrojeni w nóż - inaczej nie dałoby się wydzielić dwóch (przynajmniej umownie) równych części. Cieniutka czekolada bardzo obficie wypełniona była słusznych rozmiarów migdałami. Prócz tego, na całej połaci upstrzona była fragmentami ziarenek wanilii. Wyglądała oryginalnie i naprawdę ładnie - już nie budziła na pierwszy rzut oka dziwnych skojarzeń, tak jak konsumowana przez nas wcześniej biała czekolada tej firmy

Zapach jest bardzo obiecujący, choć nie odkrywa przed nami wszystkich tajemnic tej czekolady. Subtelny mleczny aromat przełamany jest nęcącą migdałowością oraz naprawdę intensywną wanilią. Ale nadal, jeśli chodzi o zapach, kompozycja sprawia wrażenie bardzo delikatnej.

Smak. Najpierw wgryzłam się w samą białą czekoladą. Muszę przyznać, że pierwsze doznania smakowe sprawiły, że nieco się zawahałam. Biała masa wydawała się być naprawdę baaaardzo słodka, nie do końca przemyślana, nie taka jakiej szukam. A przecież pierwsza biała czekolada Mount Momami tak bardzo mi smakowała! Ale nie poddaję się, wgryzam się dalej... Całe szczęście, po chwili moje kubki smakowe odnalazły kojącą równowagę...

...która paradoksalnie nie wywodziła się z faktu, iż Mount Momami zaoferował nam niebiańsko delikatną białą czekoladę. O nie nie! Kto by się domyślał, że ta tabliczka harmonijnie łączy w totalnie SKRAJNE oblicza. 

Rażąca na początku słodycz, po chwili przemienia się w mleczną głębię. Myślę sobie, ok, jest dobrze, nie spieprzyli tej białej czekolady. Idę dalej, wgryzam się w migdał. Tak jak w przypadku drugiej białej Mount Momami, także tutaj migdały są wyborne. Pierwszego sortu, bardzo wyraziste w smaku, idealnie podprażone. Końcowy etap rozgryzania migdała przyprawia o szok. SÓL! I to jaka! Na początku tak słodko, przed chwilą ten cudny migdał, a teraz - jakże słono! Jak się okazało, migdały zostały solidnie posolone - a uzyskany efekt jest doprawdy genialny.

Ostatnim elementem tej na pozór prostej, a w rzeczywistości bardzo zmyślnej układanki jest wanilia. Obfitość jej fragmentów widoczna gołym okiem, znalazła odzwierciedlenie w smaku. Zazwyczaj w czekoladach spotyka się etylowanilinę, ewentualnie ekstrakt z wanilii. Cząstki prawdziwej laski wanilii robią ogromną różnicę. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z tak intensywnie waniliową czekoladą. Wanilia nie przebrzmiewa tutaj dalekim echem - została z premedytacją użyta jako podkręcająca zmysły przyprawa. Świetna rzecz.

Jeśli ktoś jest fanem białych czekolad typu Milka, może mieć problem z przebrnięciem przez tą tabliczkę. Zostałam bardzo zaskoczona przez Mount Momami, nie spodziewałam się aż takich kontrastów w czymś, co wydawało się spójne i oczywiste. Na początku obawiałam się nawet, że tabliczka sprawi nam zawód, ale ona zaraz odparła wszelkie zarzuty. Zaatakowała nas całą serią niespodzianek, co koniec końców pozwoliło nam odnaleźć satysfakcję. Huh, jedzenie czekolady potrafi być prawdziwą przygodą!
 
Skład: biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, lecytyna sojowa), prażone i solone migdały (migdały, sól morska, guma arabska), wanilia burbon 0,5%.
Masa netto: 85 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 563 kcal.
BTW: 10,3/39,9/40,7