niedziela, 29 grudnia 2013

Trader Joe's ciemna z karmelem i czarną solą

Źródło: http://www.collectingcandy.com/wordpress/?p=10675

Kolejnymi amerykańskimi czekoladami Trader Joe's które otrzymałam, są trzy tabliczki z 70% zawartością kakao, zaopatrzone w różnorakie dodatki. W zależności od dodatków, na opakowaniu zostały umieszczone piękne ilustracje związane z nimi tematycznie. Dziś degustowana czekolada z karmelem i czarną morską solą zaopatrzona została więc w okładkę ze wzburzonym morzem... Czy czekolada ta wzniosła mnie wysoko na fale degustacyjnej rozkoszy? Niestety nie... Raczej wzburzyła moje nerwy... :(

Po odsłonięciu sreberka naszym oczom ukazała się apokalipsa. Tabliczka dość mocno się pokruszyła (a normalnie podzielona jest na duże kostki o średniej grubości) i... wylał się z niej karmel o płynnej konsystencji. Ale jak to? Naprawdę, byłam święcie przekonana, że karmel w Trader Joe's przybierze zupełnie inną formę. Byłam przeświadczona, że zastanę litą gorzką czekoladę, w której to zatopione będą drobinki karmelu i kryształki soli. Tymczasem tabliczka okazała się być nadziewana płynnym, lejącym się karmelem, który oblepiał wszystko dookoła. Jest to jedna z rzeczy, której nie cierpię w słodyczach! Wielki minus. Gdyby chociaż smak ratował sytuację... Niestety, tak się nie stało. Karmel był naprawdę przeciętny, na co szczególną uwagę zwrócił mój Ukochany - kojarzył mu się on z nadzieniem w tanich pralinkach. Był przede wszystkim bardzo słodki (dzięki bogu oszczędzono mu posmaku margaryny, co wynika z braku tłuszczy roślinnych w składzie). Sól w tym nadzieniu nie została równomiernie rozprowadzona - czasami nie czuć jej w ogóle, a momentami trafiamy na spore solne skupiska, które aż wykrzywiają twarz. Na domiar złego, tak niewyważone nadzienie zupełnie przyćmiewa gorzką czekoladę... Desperacko próbowałam oddzielić niesmaczne nadzienie od czekolady, aby móc chociaż nią się nacieszyć i eksplorować jej smak. Niestety, było to ciężkie zadanie - dlatego ciężko mi cokolwiek napisać na temat czekolady samej w sobie...

 A miało być tak pięknie... Ta urocza gadka umieszczona z tyłu opakowania... Że egzotyczna hawajska sól morska, że aromaty dymu, że wyrafinowane doświadczenie... Dla mnie: beznadziejny karmel (dlaczego, dlaczego nie został zamknięty w drobinkach? :( Takie nadzienia są STRASZNE!), zwyczajna sól w tragicznych proporcjach, a czekolada? Może i smaczna, ale nawet nie miałam okazji poczuć jej tak, jakbym tego chciała. Ogromne rozczarowanie...

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii), karmel (śmietanka, syrop kukurydziany, cukier trzcinowy, woda, hawajska czarna sól morska, lecytyna sojowa), sól morska.
 Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 85 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 488 kcal
BTW: 4,6/32,6/48,8


sobota, 28 grudnia 2013

Trader Joe's ciemna 85%

Źródło: http://www.flickr.com/photos/shoppeolina/6900277005/

Trader Joe's to amerykańska sieć sklepów, mająca w swej ofercie szereg innowacyjnych produktów marki własnej, które z założenia mają wyróżniać się wysoką jakością. Więcej informacji o firmie odnaleźć można na stronie internetowej: http://www.traderjoes.com . Dzięki uprzejmości wspomnianego już wcześniej znajomego uzyskałam możliwość spróbowania kilku czekolad Trader Joe's. Co łączy je wszystkie? Każda z nich opakowana jest w pudełko zaopatrzone z bardzo ładne ilustracje. Takie opakowania po czekoladach są prawdziwym skarbem w rękach kolekcjonera.

Jako pierwszego zdecydowaliśmy się zdegustować klasyka - gorzka czekolada o zawartości min. 85% masy kakaowej. Jak podano na opakowaniu, ziarna kakao użyte do jej produkcji pochodzą z Kolumbii. Tabliczka podzielona jest na nieduże kostki ozdobione kwiatowym wzorem. Zapach to naprawdę solidna dawka kakao. Czuć moc. Nie ma na co czekać - czas wgryźć się do środka...

Tabliczka oczywiście łamie się na zębach ze specyficznym dźwiękiem, ale jak na tak wysoką zawartość kakao mógł być on jeszcze wyrazistszy. Wraz z pierwszym kęsem zapadamy się głęboooko w czarną kakaową otchłań. Jest gorzko i bardzo wytrawnie, a na sam koniec na języku pojawia się kojąca nuta słodyczy. W posmaku brak tłustości. Cała kompozycja nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z mrocznym, iglastym lasem. Nie jest ona dla mnie owocowa, tak jak zaznaczono na opakowaniu. Bardziej kojarzy mi się ze smołą, ciężką żywicą i naprawdę surowymi klimatami. Dopiero gdzieś na samym końcu, jak echo  przebrzmiewają słodkie promyki słońca. Lubię takie czekolady i mogłabym się zajadać podobnymi na co dzień. Może wtedy potrafiłabym wyczuć i scharakteryzować w gorzkiej czekoladzie coś więcej, niż tylko kakao... 


Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy.
Masa kakaowa min. 85%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 625 kcal
BTW: 10/50/32,5

środa, 25 grudnia 2013

Wild Ophelia Smokehouse BBQ Potato Chips ciemna z chipsami ziemniaczanymi barbecue

Źródło: http://www.wildophelia.com/product/bbq-potato-chip/chocolate-bars

Druga (i niestety ostatnia) tabliczka amerykańskiej marki Wild Ophelia, która trafiła w nasze łapki, może konkurować w kontrowersyjności dodatków z uprzednio opisywaną Wild Ophelia Beef Jerky. Tym razem mamy do czynienia z ciemną czekoladą o 70% zawartości kakao w której umieszczono kawałki... chipsów ziemniaczanych z dodatkiem pikantnych przypraw! Pewnie każdemu z Was zdarzyło się kiedyś na imprezie zagryźć coś czekoladowego słoną przekąską (lub na odwrót). Z mojej perspektywy - nie są to najmilsze wspomnienia. Ot, nieprzemyślana sekwencja ruchów ręki z miseczki do miseczki, która kończy się dziwacznym posmakiem w ustach. Ufałam jednak, że produkty Ophelii są w pełni przemyślane. Nie mogą być inne! Dlatego znów gotowa byłam przyjąć na klatę najbardziej ekstremalne doznania smakowe. 

Wild Ophelia Smokehouse BBQ Potato Chips powstała we współpracy z regionalną, rzemieślniczą wytwórnią chipsów The Billy Goat Chip Company (rzemieślnicze chipsy... takie rzeczy tylko w USA! :D). Chipsy wprost z St. Louis produkowane są z wyselekcjonowanych ziemniaków odmiany Russet Burbank, rosnących na plantacjach Idaho. Na stronie internetowej Bill Goat Chip Company zapewnia, iż po spróbowaniu ich chipsów nigdy już nie wrócimy do popularnych marek masowych. Cóż, każdy produkt, do którego wkłada się serce, a nie tylko kasę - z natury jest smaczniejszy. Ja na szczęście dla swojej tuszy fanką chipsów nie jestem, więc w sumie wszystko mi jedno, jakie chipsy umieszczono w rzeczonej czekoladzie. Wiszą mi również kontrowersje jakie może budzić fakt, że Bill Goat Chip Company na swej stronie chwali się używaniem w produkcji oleju canola. Olej ten pochodzi z nasion rzepaku ze zmodyfikowaną genetycznie zawartością kwasów tłuszczowych (zmiana ich proporcji ku bardziej prozdrowotnym). Zdecydowanie godzien pochwały jest jednak fakt używania w procesie produkcji naturalnych przypraw - chipsy bez glutaminianu sodu i miliarda aromatów mogą okazać się prawdziwym przysmakiem. Hm... No może jednak chciałabym ich spróbować :D.

Nie dostałam jednak chipsów, lecz na całe szczęście coś co interesuje mnie o wiele bardziej - intrygującą czekoladę. Po wyjęciu z kartonika i sreberka, tak jak w przypadku Wild Ophelia Beef Jerky - ta tabliczka również nie budzi swym wyglądem i zapachem żadnych "podejrzeń" ;). Zaciągając się mocno aromatem czekolady czujemy intensywną woń kakao. Argh, znów zapowiada się przepyszna czekolada, tym razem gorzka... Dopiero na sam koniec odczuwam w nozdrzach nutę papryki. Maleńka zapowiedź tego, co poczuję zaraz...

Pierwszy kęs to zapoznanie się z główną bohaterką - pyszną gorzką czekoladą. Jest taka, jaka powinna być - aromatyczna, mocno kakaowa, bogata i głęboka. Żadnej podejrzanej tłustości czy kwaskowatości. Muszę jednak przyznać, że większe wrażenie wywarła na mnie mleczna czekolada od Wild Ophelia. Pewnie dlatego, że nie na co dzień jada się mleczne czekolady z 41% zawartością kakao. "Zwykła" 70% ciemna czekolada jest czymś bardziej powszednim, co nie zmienia faktu, że Wild Ophelia proponuje naprawdę dobry jakościowo gorzki przysmak. Warty grzechu teobrominowy kop.

 Gdy już czekolada rozpuści się w ustach, natrafiamy na cienkie płatki chipsów. Kurczę, ta gorycz kakao naprawdę zaskakująco się z nimi łączy! Mamy do czynienia z delikatnie chrupiącymi chipsami, w których smaku dominuje papryka, sól, suszony pomidor, prażona cebula. Są wyraźnie wyczuwalne na tle czekolady i w pierwszym wrażeniu zdecydowanie z nią kontrastują. Ale już po chwili, gorycz i słodycz czekolady odnajduje tajemną nić porozumienia ze słonością, pikantnością i lekką kwaskowatością chipsów. Cała gama smaków na raz, no oprócz jednego - na całe szczęście nie ma tu umami ;). Tak, glutaminian sodu zaburzył by tą dziwaczną spójność fuzji pięciu smaków. Dobrze więc, że to akurat TE chipsy, że to prawdziwe przyprawy... W końcu natura to chaos, ale paradoksalnie tworzy harmonijną całość!

 W przeciwieństwie do Wild Ophelia Beef Jerky, tej czekolady nie nazwałabym delikatną. Bardziej pasuje do niej miano przewrotnej - zaskakuje, ale jednak smakuje. Jest wyrazista, poszczególne składniki wyczuwalne są tu zdecydowanie mocniej. Degustacja Wild Ophelia Smokehouse BBQ Potato Chips była ciekawym doświadczeniem. Na niektóre ekstremalne doznania człowiek decyduje się tylko raz, jednak mi ta czekolada zasmakowała na tyle mocno, że sięgnęłabym po nią ponownie bez wahania. Na pohybel przyzwyczajeniom kubków smakowych do klasycznych połączeń! :)

Skład: ciemna czekolada (miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, wanilia), miodowe pieczone chipsy ziemniaczane BBQ wędzone dymem z amerykańskiego orzecha białego (ziemniaki, olej słonecznikowy i szafranowy, miód w proszku (suszony syrop trzcinowy, miód), sól morska, cebula w proszku, pomidor w proszku, papryka, ekstrakt z drożdży, grzybki drożdżowe, papryczki chilli, czosnek w proszku, kwas cytrynowy, ekstrakt z papryki, naturalny aromat wędzonego dymu z amerykańskiego orzecha białego (maltodekstryna, naturalny aromat dymu z amerykańskiego orzecha białego), chipsy ziemniaczane BBQ (ziemniaki Russet, olej canola, sól, cebula, czosnek, przyprawy, cukier), przyprawy BBQ, sól morska, masło klarowane.  
 Masa kakaowa min. 70%.
Masa netto: 57 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 535,7 kcal
BTW: 7,1/39,3/50

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Wild Ophelia Beef Jerky mleczna z suszoną wołowiną i przyprawami

Źródło: http://slightindulgence.com/chocolate.asp

Dzięki uprzejmości pewnego znajomego moja Magiczna Szuflada ma okazję gościć kilka wyjątkowych czekolad przywiezionych wprost ze Stanów Zjednoczonych. Zostawienie dla mnie paru kostek takich specjałów było przemiłym gestem, za który jeszcze raz serdecznie dziękuję! :)

Ciężko się było zdecydować, której z podarowanych tabliczek spróbować jako pierwszej. W końcu wybór padł na totalnie zaskakujący produkt marki Wild Ophelia. Zapraszam do odwiedzenia strony internetowej tej firmy http://www.wildophelia.com, na której to można zapoznać się z jej smakowitą ofertą, a także z ideą związaną z tworzeniem tych pyszności. Dziecięca walka z nudą przywiodła Ophelię do eksperymentowania z jedzieniem, co po latach znalazło swoje odzwierciedlenie w nietypowych połączeniach, które stosuje w słodyczach produkowanych pod szyldem Wild Ophelia. Nietypowych, lecz na tyle kuszących, że ślinka cieknie mi na myśl o każdym z nich... Ponadto, kolejną innowacją jest współpraca z lokalnymi farmerami i rzemieślnikami dostarczającymi głównie organicznych surowców do produkcji czekolad. Wszystko to wyróżnia markę Wild Ophelia - mamy do czynienia z naturalnymi i nadzwyczaj oryginalnymi produktami. Czy dało by się tak w Polsce...?

Krowa kojarzy się z czekoladą nie tylko ze względu na Milkę. Sproszkowane produkty mleczne są popularnym składnikiem wyrobów czekoladowych. Co jednak można zrobić, aby czekolada była jeszcze bardziej "krowia"? Stworzyć mleczną czekoladę z dodatkiem wołowiny! Na to właśnie wpadła Ophelia i zrealizowała swój szokujący na pierwszą myśl pomysł - we współpracy z farmerami z Idaho, hodującymi swoje krowy na rozległych pastwiskach. W jakiej formie mięso zostało użyte do produkcji czekolady? Otóż, umieszczono w niej kawałki tradycyjnego beef jerky. Jerky to wołowina pokrojona w podłużne kawałki, posolona i wysuszona. Może być również podwędzana i marynowana. Ten przysmak można zakupić także w Polsce - to zrozumiałe, że cena nie jest niska - ale warto się skusić.

Tyle słowem wstępu - czas na degustację! Wyciągamy naszą porcję z kartonika i ze sreberka. Wąchamy i... hm, na tym etapie nie wyczuwamy nic podejrzanego :). Uderza nas głęboki, bogaty zapach charakterystyczny dla bardzo dobrej mlecznej czekolady. Harmonijna fuzja mleka i kakao - na etapie percepcji zapachowej trudno się domyślić, co czeka na nas w środku...

Pierwszy kęs. Wow. To, co poczuliśmy rzeczywiście było szokujące. Dlaczego? Nie, nie uderzył nas ordynarny smak mięsa i przypraw. Poczuliśmy PRZEPYSZNĄ mleczną czekoladę. 41% masy kakaowej gwarantuje moc kakao na odpowiednim poziomie, złagodzoną w wykwintny sposób aksamitem mleka i wanilii. Jestem gotowa nawet stwierdzić, że jest to NAJLEPSZA mleczna czekolada, jaką jadłam w swoim dotychczasowym życiu. Głębia smaku, jakiej niepowstydziła by się niejedna gorzka czekolada. REWELACJA.

To coś niesamowitego, że przy tak oryginalnych dodatkach sama czekolada potrafiła nadal wysunąć się na pierwszy plan! Dopiero gdy pozwalamy kęsowi powoli rozpuścić się w ustach, reszta obfitego składu surowcowego zaczyna przed nami odkrywać swoje wdzięki. Kawałki jerky są maleńkie. Ich struktura budzi skojarzenie z rozdrobnionymi suszonymi owocami. Po rozgryzieniu ich przekonujemy się, że są bardzo słone. Rzeczywiście wyczuwalny jest mięsny posmak, kojarzy się on z mocno wysuszoną słoną kiełbasą dobrej jakości. Zaznaczę jednak, że jest to jedynie delikatny posmak. Coś, co bez przeszkód zgrywa się z genialną mleczną czekoladą. 

Wśród przypraw, zdecydowanie pierwsze skrzypce gra sól. Przekonałam się nieraz, że sól w czekoladzie jest bardzo fajna, więc zupełnie mi to nie przeszkadzało. Czosnek, cebula, pieprz i papryka dają o sobie znać subtelnym echem dopiero na sam koniec - już po przełknięciu śliny. To unikalna, genialna feeria doznań - najpierw powala nas boska mleczna czekolada, potem kontrastuje ona z słonymi i lekko wędzonymi drobinkami, by na sam koniec uświetnić wszystko szczyptą warzywnych przypraw.

Przed degustacją Wild Ophelia Beef Jerky byłam przygotowana na wszystko. Przyjęłabym na klatę nawet fakt, gdyby ten produkt swym radykalizmem zmiażdżył definicję aksamitu mlecznej czekolady. Spodziewałam się, że poczuję więcej wędzonych nut, które może aż przyćmią kakao i mleko. Byłam przygotowana na to, że czosnek, pieprz i cebula brutalnie spenetrują moje kubki smakowe. Tymczasem, całość okazała się być zaskakująco... DELIKATNA. To najświętsza prawda, że dobra jakościowo czekolada skomponuje się z nawet najbardziej wyszukanymi dodatkami. Tutaj nie było żadnej przesady. Była czysta harmonia smaków - pomimo na pozór tak skrajnych i kontrowersyjnych połączeń.


Skład: mleczna czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, wanilia), organiczne beef jerky 3,63% (organiczna wołowina, organiczny odparowany syrop trzcinowy, woda, organiczny sos sojowy (woda, organiczne ziarna soi, sól, organiczny alkohol), organiczny ocet z cydru jabłkowego, sól, organiczna papryka, naturalny aromat dymu, organiczny czarny pieprz, organiczna cebula w proszku, organiczny czosnek w proszku)), wędzona sól Alder, wędzona papryka.
 Masa kakaowa min. 41%.
Masa netto: 57 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 535,7 kcal
BTW: 7,1/35,7/53,6

sobota, 21 grudnia 2013

Milka Toffee Wholenut mleczna z nadzieniem mleczno-karmelowym, karmelem i całymi orzechami laskowymi

Źródło: http://www.ocenwszystko.pl/p4534,milka-toffee-wholenut.html

Zgrzeszyłam, możecie mnie biczować! Kupiłam Milkę i to za własne pieniądze... Choć nie ma dla mnie usprawiedliwienia (kajam się!), to spróbuję je znaleźć. Jasny gwint, za czasów gdy jeszcze tolerowałam Milki zawsze chciałam spróbować Toffee Wholenut i nigdy nie miałam ku temu sposobności. A tu trafiła się okazja - 300 g tabliczka kosztowała w Carrefourze jedynie 6,99 zł (regularna cena to niemal zawsze ponad 10 zł). Raz się żyje, a co mi tam. Przeboleję, że miałabym za tą siódemkę Lindta Excellent, albo piwko z AleBrowaru. Pakując ją do koszyka pomyślałam: nie otruję się próbując tej czekolady po kosteczce do kawy (w najgorszym wypadku wyżrę sam orzech ze środka), a najwyżej trochę ją styram na blogu ;). Ale fakt faktem, wstyd mi się było przyznać Ukochanemu do tego zakupu :P.

Gdy nadszedł czas na wyciągnięcie Toffee Wholenut z Magicznej Szuflady okazało się, że tabliczka się połamała... A przecież w Magicznej Szufladzie miała tak wygodnie! Cóż, jej format nie jest zbyt trafny - przy 300 gramach i dość miękkiej strukturze lepiej sprawdzałby się kształt kwadratowy. Na sklepowych półkach duże Milki łamią się często gęsto...

 Próbujemy. Niestety ułamany pasek prędko zaczyna topić się w palcach... Boję się wąchać, żeby znów nie uświadomić sobie, że sacharoza potrafi mieć zapach :P. Pierwszym kęsem przebijam się przez warstwę mlecznej czekolady docierając do grubego mleczno-karmelowego nadzienia o jasnej barwie. Na tym etapie odczuwam tylko słodycz. Cukier, cukier i jeszcze raz cukier - taki niefajny, taki aż do porzygu... To jasne nadzienie to prócz cukru jeszcze solidna dawka tłuszczy roślinnych, co niestety czuć... Te "mleczne" nadzienia w Milce czy Wedlu są dla mnie nie do przejścia :(. W Toffee Wholenut to miała być chyba jakaś marna imitacja czegoś na kształt karmelowego mleka skondensowanego - a przypominało to bardziej słodzoną margarynę.... Gdyby jeszcze sama czekolada była smaczna... Ale nie. Nie wyczuwam tu nawet krzty kakao, choćbym nie wiem jak bardzo się starała. Nawet go nie widzę, bowiem czekolada ma bardzo blady odcień... Gdzie te deklarowane 30% masy kakaowej, ja się pytam?

Zanurzam się głębiej. Trafiam na karmel, o dziwo nie wypływał on w tempie ekspresowym zalepiając wszystko dookoła. Jego konsystencja była znośna, choć koło jędrnego karmelu z Lindt Salted Caramel to on nawet nie leżał. W porównaniu do powyżej opisanych elementów tabliczki wypada on nie najgorzej. Gdzieś tam, pod toną cukru przebija się delikatna słoność i ratuje całą sytuację. 

W końcu docieram do sedna, czyli orzecha laskowego. Tak jak przypuszczałam - jest to najmocniejsza strona Toffee Wholenut. Nie jest to żadne odkrycie, w końcu orzechy same w sobie są pyszne. 

Mimo wszystko nie żałuję, że zgrzeszyłam. Chciałam spróbować i tyle. Nie było aż tak źle, jak się tego spodziewaliśmy. Czekolada jest według nas o wiele bardziej zjadliwa, niż chociażby Milka Daim. Jestem w stanie zrozumieć, że smakuje ludziom, ale sama nie jestem w stanie zjeść na raz więcej niż jeden pasek. Po prostu jestem zasłodzona na amen (a należę do osób potrafiących zjeść z pół blachy dobrego ciasta na raz :P).

Skład: cukier, tłuszcze roślinne, tłuszcz kakaowy, orzechy laskowe 8%, odtłuszczone mleko w proszku, serwatka w proszku, miazga kakaowa, syrop glukozowy, tłuszcz mleczny, śmietanka w proszku 1,8%, odtłuszczone mleko zagęszczone słodzone, glicerol, pasta z orzechów laskowych, lecytyna sojowa, syrop cukru skarmelizowanego 0,41%, syrop cukru inwertowanego, aromaty, sól.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 300 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 560 kcal
BTW: 5,9/36,5/52

środa, 18 grudnia 2013

Ritter Sport Whole Almonds mleczna z migdałami


Podczas przedświątecznych zakupów z Ukochanym natknęliśmy się w Tesco na Rittersport Whole Almonds przecenioną z powodu zbliżania się do upływu terminu ważności. Ponieważ nie mieliśmy jeszcze okazji jej próbować, bez namysłu zdecydowaliśmy się na okazyjny zakup.

Zapach. Nie wiem, czy jest to kwestia faktu, że produkt nie był już pierwszej świeżości, czy też w zamyśle właśnie w ten sposób miał pachnieć - ku naszemu zaskoczeniu aromat prażonych migdałów przytłumił zupełnie kakaowe nuty. Przechodząc do smaku, okazało się, że i w tym przypadku calutka czekolada przesiąknęła migdałami. Mi to zupełnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie - jeśli rzeczywiście jest to forma nadgryzienia przez ząb czasu, to oby wszystko starzało się tak pięknie! :)

Mleczna czekolada Rittersport sama w sobie jest dość słodka (jak zawsze), jednak zdecydowanie mieści się w granicach tolerancji. Mleko i kakao nie są mocno zaakcentowane, kryją się gdzieś pod typowo cukrową słodyczą (może to też kwestia lekkiego zwietrzenia), ale naprawdę nigdy nie mierziło mnie to w produktach tej marki - po prostu są dla mnie poprawne i smakują mi. Dodatkowo, przesiąknięcie aromatem migdałów sprawia, że całość jest jeszcze smaczniejsza. Nie ma szału, ale przyjemność z jedzenia jest, jak najbardziej :).

A same migdały? Jakże często w czekoladach z orzechami odczuwamy żal, że użyto ich zbyt mało. Tym razem czekała na nas miła niespodzianka - było ich akurat w sam raz. Chrupiące, mocno podprażone (niektóre może aż zanadto), aromatyczne. Na stronie producenta zostajemy poinformowani, że pochodzą z upraw kalifornijskich - jeden z dużych plusów witryny Rittersport to informowanie klienta o poszczególnych surowcach używanych w produkcji łakoci.

Polecam każdemu miłośnikowi migdałów w czekoladzie. Ciekawa jestem, czy w wypadku świeższej czekolady również ów efekt przesiąknięcia migdałami byłby tak intensywny.

Skład: cukier, migdały 23%, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, laktoza, mleko otłuszczone w proszku, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, aromat naturalny.
Masa kakaowa min. 30%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 546 kcal
BTW: 9/45/40

sobota, 14 grudnia 2013

Wedel biała z cząstkami kakaowymi

Absurd. W Magicznej Szufladzie czekają na degustacje prawdziwe skarby, a ja sięgam po słodycze dla pospólstwa ;). Cóż, aby móc w pełni docenić coś wyjątkowego nie można nieustannie pławić się w luksusach - trzeba zafundować sobie czasem dawkę przeciętności. Z tego też powodu, póki co, na blogu pojawi się parę recenzji bardzo popularnych i ogólnodostępnych marek. W Magicznej Szufladzie znajduje się jednak kilka wyczekanych pyszności, do których konsumpcji i opisu z pewnością zasiadać będę z wypiekami na twarzy - warto więc jeszcze podsycić swój apetyt i odłożyć je na później... :) Oj, to będą dopiero recenzje! Ale tymczasem...

Wedel wydał ostatnio limitowaną edycję białych czekolad z dodatkami. Ponieważ zawsze miałam problem z nader entuzjastycznym reagowaniem na edycje limitowane, jakiś czas temu postanowiłam sobie, że nie skuszę się na zakup limitek Wedla (ani tym bardziej Milki). Miałam przede wszystkim na myśli tabliczki nadziewane, w których dżemowe nadzienie i posmak margaryny były dla mnie nie do zniesienia - faszerowanie się tak niesmaczną chemią było zwyczajnie stratą kasy. Limitowane białe czekolady zachęciły mnie jednak składem bez zarzutu. Dlatego postanowiłam spróbować i skonfrontować produkty Wedla z naprawdę dobrymi białymi czekoladami, jakie jadałam ostatnimi czasy. W promocji Carrefoura "kup jedno, a drugie dostaniesz za 50%" zakupiłam 2 tabliczki: z cząstkami kakaowymi oraz z bakaliami.

Po otwarciu plastikowego opakowania ukazuje się naszym oczom hmm... no nie do końca biała czekolada. Ma ona raczej żółtawy odcień, co nie wygląda zachęcająco. Upstrzona jest jednak kawałkami ziarna kakao, co umila niezbyt elegancką prezencję właściwego surowca. 

Zapach przywołuje dawne wspomnienia, nie do końca miłe. To jest zapach taniej, kiepskiej białej czekolady. Niektórzy mogą kojarzyć ten zapach z aromatem właściwym dla białej czekolady, ale ja po spróbowaniu wielu białych pyszności już nie dam się oszukać... 

Smak. Jest bardzo słodko. Nie jest to przyjemna śmietankowo-waniliowa słodycz, lekka jak obłoczek... To raczej starość, ciężkość, zwyczajność. Nie ma boskiego rozpływania się w ustach, nie ma wzruszeń. Szczerze? Gdyby w tabliczce nie były zatopione kawałki ziaren kakao, bardzo ciężko byłoby mi zjeść wydzieloną wcześniej porcję. Karmelizowane ziarna kakao ratują sytuację. Z każdym kęsem czekam tylko na nie. Goryczkowe, chrupiące, no po prostu mocno kakaowe - wprowadzają choć nutę przyjemności w jedzeniu tego przeciętniaka. Bez nich było by słabiutko.

 Mój Ukochany, dzięki któremu przekonałam się do białej czekolady sam stwierdził, że to nie jest to, co lubi najbardziej. Nawet ja w swej ocenie okazałam się bardziej łaskawa dla tego produktu niż On. Skład tabliczki jest czysty, więc skąd te przykre doznania? Jakże wiele zależy od produkcji masowej i widocznie niezbyt wysokiej jakości surowców...

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku, karmelizowane cząstki kakaowe 5% (ziarno kakaowe, cukier), lecytyna sojowa, aromat.
Masa netto: 100 g
Wartość energetyczna w 100 g: 585 kcal
BTW: 4,9/38/55

czwartek, 5 grudnia 2013

Lindt Weihnachts Marzipan marcepan w białej i ciemnej czekoladzie


Lindt Weihnachts Marzpian nie jest wprawdzie tabliczką czekolady, lecz marcepanowym batonem - jednak nie wyobrażam sobie, aby jego recenzja nie pojawiła się na moim blogu. Takie smakołyki trudno utrzymać dłużej niż jeden dzień w Magicznej Szufladzie - musieliśmy go skosztować do pierwszej pitej po zakupie kawy (a kupiliśmy go w Carrefourze - znaleziony na półce z świątecznymi słodkościami).

Uwaga, będzie zagadka matematyczna! Baton to 100% wartości wyjściowej: podzieliliśmy go na 2 równe części, stąd ja otrzymałam 50% i mój Ukochany 50%. Komu bardziej smakował, jeżeli ja po wypiciu 1/4 kawy miałam 40% wartości wyjściowej, zaś mój Ukochany po wypiciu 1/4 kawy miał 0%? :D

Otóż odpowiedź jest bardziej biologiczna, niż matematyczna. Nam obojgu baton smakował tak samo - czyli bardzo bardzo bardzo! Różnica tkwi w zmienności osobniczej ;). Gdy mojemu Ukochanemu coś wyjątkowo smakuje, nie może powstrzymać się przed kolejnymi zachłannymi kęsami - baton wypełnił całą jego paszczę w trybie natychmiastowym :D. Ja natomiast skubałam smakołyk małymi kawalątkami, badając dokładnie jak smakują wszystkie składniki razem i z osobna, mrucząc i upajając się każdym kęsem. Mój Mężczyzna dzielnie zniósł konieczność obserwacji spożywania pozostałej mi części marcepanu, podczas gdy jego porcja już poddawana była działaniu soku żołądkowego. Chwała mu za to ;) . Nie oddałabym swojej reszty!

 Marcepan od Lindta jest wilgotny, pulchny i aromatyczny. Booooskoo migdałowy z alkoholowymi przebłyskami. No i dla urozmaicenia - zatopione z nim zostały drobinki kandyzowanych owoców (wśród nich na pewno znalazły się morele). Świetny efekt, zwłaszcza, że owoce były mięciutkie i delikatne. Marcepan oblany jest od góry białą czekoladą z wzorem z deserowej czekolady. Cały dół pokrywa zaś deserowa czekolada. Górna warstwa jest grubsza niż dolna. Jak dla mnie, obie warstwy mogłyby być zdecydowanie bardziej obfite - lindtowskiej czekolady nigdy za wiele. Ale w końcu to marcepan w czekoladzie, a nie czekolada z marcepanem, więc wybaczam :).

 100-gramowy baton to niby ta sama gramatura, jak w przypadku standardowej tabliczki czekolady - ale tu każdy z nas ze spokojem wszamałby takie 100 g... Chciało się jeszcze, oj chciało. Nie zamulał nadmierną słodyczą, a wręcz w jakiś sposób orzeźwiał swoją rozmaitością. Kocham marcepan i kocham Lindta, więc ten produkt wyniósł mnie na wyżyny degustacyjnej ekstazy ;). Pyszności!

Skład: cukier, migdały 26%, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, orzechy laskowe, owoce kandyzowane, miazga kakaowa, alkohol, laktoza, odtłuszczone mleko w proszku, aromaty, inwertaza, lecytyna sojowa.
 Masa kakaowa w białej czekoladzie min. 25%.
Masa kakaowa w ciemnej czekoladzie min. 45%.
Masa netto: 100 g.
Wartość energetyczna w 100 g: 499 kcal
BTW: 8,3/27/52